Historia |
Facelift
W Seattle Jerzy musiał oczywiście prędzej czy później
trafić do Music Bank. I musiał w nim spotkać Layne'a Staleya...
Gdy zakładaliśmy ten zespól, myśleliśmy tylko o tym, żeby napisać kilka piosenek, zagrać parę koncertów, napić się piwa i poderwać jakieś dziewczyny - wspomina Jerry Cantrell. Tytko tyle. Bawiliśmy się w to przez jakieś pół roku. Dopiero potem zaczęliśmy sobie zdawać sprawę, o co tak naprawdę chodzi w muzyce. To był naturalny proces. Rzeczywiście, początki nie były specjalnie imponujące. W Seattle Alice In Chains nie miał najlepszej prasy. Zespół początkowo przezywano nawet Kindergarten. Miała to być oczywiście aluzją do zbyt dużego podobieństwa formacji do Soundgarden. Wkrótce jednak muzycy Alice In Chains udowodnili, że ich grupa zasługuje na uznanie. Zdobywali coraz więcej fanów. Stosowali jedyną dostępną im taktykę. Grać wszędzie, gdzie tylko się da. Na efekty nie trzeba było czekać długo. Facelift rozszedł się w nakładzie ponad pięciuset tysięcy egzemplarzy. Album uzyskał status złotej płyty. Layne świętował z tej okazji w iście rock'n'rollowy sposób. Urządził sobie bardzo specyficzną narkotyczną imprezkę. Z jednym ze swoich kumpli wdychał kokainę rozsypaną na przyznanej mu właśnie złotej płycie...
Alice In Chains zaczął przyciągać uwagę dziennikarzy. I to nie tylko ze względu na tryb życia wokalisty. Uwagę krytyków zwrócił przede wszystkim szczególny styl gry Cantrella. Moją techniką jest brak techniki - śmiał się pytany o to przez dziennikarza "Guitar Playera" gitarzysta. Po prostu gram i patrzę, co z tego wyjdzie. Pewnie dlatego czasami udaje mi się uzyskać tak niezwykłe efekty. Zwracam uwagę tylko na brzmienie i fakt, czy dany pomysł pasuje do piosenki. Jeśli chodzi o ćwiczenia, to jestem chyba najbardziej leniwym gitarzystą na świecie. Ostatnio w ogóle nie biorę gitary do ręki. No chyba, że mam na to ochotę. Albo, gdy zaczynam grać zupełnie beznadziejnie na koncertach. Poza tym wolę raczej iść na ryby albo grać w bilard...
Muzycy Alice In Chains zaczęli odczuwać, czym tak naprawdę jest popularność. Nagle okazało się, że to wymarzone przez nich życie rockowego gwiazdora ma też i pewne wady. Zaczęta ich przytłaczać nieoczekiwana popularność. Do tej pory sława oznaczała dla mnie trzysta osób, które przyszły do klubu, żeby zobaczyć mój koncert - skarżył się Layne.
Gdy codziennie naruszana jest twoja prywatność, forsa i
popularność przestaje mieć dla ciebie jakiekolwiek znaczenie. Także i Jerry
nie znosił tego nagłego zamieszania wokół Alice zbyt dobrze. Przechodziliśmy
bardzo trudne chwile - wspomina. Wydawało nam się, że nie zasłużyliśmy na
to wszystko. Nagle okazało się, że jesteśmy tylko muzyką zarejestrowaną na
płycie i zdjęciem na plakacie. Ludzie zapomnieli, że jesteśmy żywymi
istotami. Sam momentami zapominałem, że jestem człowiekiem. Sukces niesie
rozmaite iluzje...
Zespół znalazł na tę sytuację zaskakujące lekarstwo. Zainspirowany snem Seana Kinneya nagrał pięć
kompozycji, które ukazały Alice In Chains od zupełnie innej, nastrojowej, akustycznej strony. Oprócz muzyków grupy w sesji nagraniowej wzięli udział także Chris Cornell z Soundgarden, Mark Arm z Mudhoney i Ann Wilson z Heart. Płytka z piosenkami, Sap, ukazała się bez żadnej reklamy i kolejnego promocyjnego zamieszania. Po prostu chcieliśmy, żeby trafiła do sklepów opowiada Jerry. Potem czekaliśmy, czy w ogóle ktoś ją kupi. Ludzie dowiadywali się o niej od znajomych. Myślę, że większość z nich zrozumiała, o co nam chodzi. Pokazaliśmy, że nie jesteśmy tylko zwykłym zespołem metalowym. Że lubimy grać bardzo różne rodzaje muzyki...